13/08/2002 wtorek || dzień13

Spital am Pyhrn - Kirchdorf - Wels - Linz

Rano pycha śniadanko. Ubrania wyschły, lecz buty nie - pożyczamy od państwa suszarkę do włosów, która bardzo pomaga. Buty nie są idealnie suche, ale w połączeniu z workami na śmieci jest dobrze. Żegnamy się z gospodarzami i obiecujemy wysłać kartkę (żądają ;)) Rano trochę pada deszcz, ale potem jest lepiej. Żeby nie było nam za dobrze, zamiast niego pojawia się paskudne wietrzysko. Podczas porządnego kawałka zjazdu Tomek ma wypadek - metalowy kubek wożony na bagażu zjeżdża po gumie i wpada między bagażnik, a koło. Szczęśliwie udaje mu się wyhamować. Przenosimy rower na pobliski parking przy potężnej zaporze, z której akurat spuszczano wodę - niesamowita potęga! Pełno obaw o oponę i stan hamulca, który wygląda na skrzywiony. Po zdjęciu bagażu, spuszczeniu powietrza z dętki udaje się wydobyć zakleszczony kubek i okazuje się, że tylko opona jest uszkodzona. Przy okazji zaczepia mnie jakiś człowiek, któremu opowiadam o wyprawie :) Po ponownym spakowaniu roweru ruszamy w pogoni za Pawłem i Marcinem, którzy wysforowali się do przodu. Odnajdujemy ich spory kawał dalej - Paweł zdążył do nas wysłać SMSy. Pogoda się poprawia, przyświeca trochę słońce. Jedziemy jedną z główniejszych dróg, ale jedzie się wygodnie więc nie narzekamy. Do końca wyprawy jazdę głównymi szosami będzie wymuszała powódź... W Kirchdorf żegnamy Pawła - musi wracać do Polski w celu wylotu do Korei na Międzynarodową Olimpiadę Informatyczną. Pożegnanie przedwczesne - w Kirchdorf nie może wziąć roweru, bo po drodze z powodu powodzi jest transport autokarowy. Na szczęście ma pewien zapas czasu i może pozwolić sobie na wyjazd nawet jutro. W kolejnej miejscowości dworzec w ogóle nieczynny. Wkrótce Paweł stwierdza, że sam szybciej zajedzie do Wels (zna godzinę odjazdu pociągu) i rusza do przodu. My robimy przerwę w McDonaldzie w Wels, jedziemy na dworzec i mamy chwilę czasu aby pożegnać się z Pawłem. Co ciekawe - bilet do Polski kosztował go tyle, ile całe utrzymanie na wyprawie :) O ile wcześniej nawigowaliśmy wyprawą wspólnie z Pawłem, teraz cały ciężar spoczywa głównie na mnie - tracimy świetne wyczucie kierunku Pawła, który po mistrzowsku radził sobie z przejazdami przez miasta. Do Linz prowadzi świetna droga - utrzymujemy na niej średnią 26-28 km/h (jest cały czas minimalnie z górki). Dookoła gromadzą się złowieszcze czarne chmury, ale nie spada ani kropelka. W Linzu trochę nawiguje Tomek - ma tu rodzinę. Udajemy się do jednej cioci i ja z Marcinem u niej zostajemy, a Tomek tymczasem poznaje z wujkiem drogę do drugiej cioci, u której będziemy spać. Przy soku opowiadam po angielsku tomkowej cioci o naszej wyprawie, po czym wraca Tomek i po ciemku przez Linz dojeżdżamy do pozostałej z dwóch cioć :) Na Dunaju widać ślady powodzi - brzegi, którymi prowadziły alejki są pod wodą, na powierzchni pełno syfu różnego rodzaju, a na moście rzesze obserwatorów stanu rzeki. Dojeżdżamy do miejsca, w którym spędzimy 2 noce - świetne mieszkanko, żyć nie umierać. Kąpiemy się, zjadamy kolację (i niesamowity deser lodowy!), słuchamy muzyki z "Matrixa" i idziemy spać :) Mi w losowaniu dostaje się podłoga (są 2 łóżka), ale i tak spało się super :)

Czas jazdy: 7h 13min
Dystans dziś: 114,80 km
Dystans razem: 1167,18 km
Prędkość średnia: 15,96 km/h
Prędkość max.: 47 km/h