Śniadanie - szwedzki
stół. Mamy całkiem normalny posiłek! Po śniadaniu idziemy do kościoła. Później
wszyscy, jak nie wymieniają klocków, to regulują hamulce. Paweł nie ma co wymieniać
ani regulować, bo klocki hamują mu już metalem, a zapasowych nie ma. Jak się
okaże - poradzi sobie bez nich do końca :) Od rana kropi. Pogoda utrzymuje się
taka, jak i wczoraj - chmury zasłaniają widoki, które są niezłe, ale przy ładniejszej
pogodzie byłyby prawdopodobnie wspaniałe... Do St. Johann jedziemy Tauernradweg.
Po drodze wypadek - Marcin z powodu braku tylnego hamulca (swoją drogą - tylny
i tak był prawie nieprzydatny z powodu sakw...) używa przedniego przy całkiem
dużej prędkości na - uwaga! - mokrym drewnianym moście... Efekt mógł być jeden
- analiza gleby. Właściwie to nie gleby, bo wylądował w dziwnej pozycji na barierce
od mostu przywalony przez rower. Na szczęście obyło się bez poważnych obrażeń.
Deszcz chwilami daje nam spokój, ale ogólnie więcej pada niż nie pada. W hotelu
buty mi się trochę podsuszyły więc dla uniknięcia ich przemoczenia jadę w workach
na śmieci nałożonych na buty. Rozwiązanie to spisywało się dobrze, tyle, że
worki zdradliwie próbowały wejść w łańcuch i szeleściły o ramę więc po 20 km
pozbyłem się ich. W St. Johann skręcamy na Radstadt i całkiem wygodnie tam dojeżdżamy
ciekawym i widokowym terenem, nieco oszpeconym przez pogodę (i linie wysokiego
i niskiego napięcia, które pałętają się tu wszędzie!). W Radstadt w drugim domu
otrzymujemy miejsce na namiot - chyba z 10 minut kombinujemy jak się dostać
za dom (gospodarz był zajęty i nie wskazał nam drogi). Rozbijamy namioty, obserwujemy
podstępne ślimaki, a następnie zabieramy się za kolację. Po kolacji na tarasie
(przerywanej włączaniem lampy na fotokomórkę) idziemy spać. Po chwili leżenia
w namiocie spoglądam z latarką na najwyższą linię (namiot typu "chinka"
- trójkątny) - jest zmoczona. Stwierdzamy, że nie przemoknie i gasimy światło.
Po chwili włączamy znowu - wody nieco więcej. Chwilę jeszcze leżymy, a w końcu
uzgadniamy, że w końcu na pewno zacznie kapać i przenosimy się na leżaki na
taras pod dachem (taras przezornie polecił nam gospodarz - jasnowidz :)) Tutaj
ubieramy się grubiej, zakładamy opaski na uszy (zimno jest!), przystawiamy sobie
wiklinową ławeczkę pod nogi i idziemy spać (ja i Tomek, pozostała dwójka śpi
w namiocie).
Czas jazdy: 4h 55min
Dystans dziś: 70,40 km
Dystans razem: 962,37 km
Prędkość średnia: 14,30 km/h
Prędkość max.: 42 km/h