Od rana podjazd
do Winklern. Pogoda jest fajna, utrzymujemy dosyć dobrą średnią. W Winklern
zakupy. Trochę wysokości niestety trzeba stracić - przed nami zjazd, a zaraz
potem zaczyna się podjazd do Heiligenblut (takie austriackie Zakopane :)) Krajobrazy
przepiękne - otaczają nas góry, z których od czasu do czasu kaskadami spływają
spienione strumienie. Wzdłuż drogi toczy wody potok. W Heiligenblut kupujemy
kartki pocztowe i tutaj zaczyna się atak na przełęcz - z wysokości 1301 m n.p.m.
na Hochtor prowadzi droga o średnim nachyleniu 12% na odcinku 15 km. Od początku
wyprawy mam obawy, czy podołam - w końcu Turracher Hoehe zmęczyło mnie niepomiernie...
Obawy mogą być tym bardziej uzasadnione, że tak nam się droga ułożyła, iż dosyć
późno wyruszamy z Heiligenblut (ok. 14 o ile dobrze pamiętam). Rzeczywiście
- łatwo nie jest, jednak z jakichś powodów nie ogarnia mnie zmęczenie ani znużenie.
Zapewne duży udział miała tutaj dieta bogata w doping - Snickersy, Knoppersy,
batonik "Fitness" i banany :) Powoli się wznosimy, powoli też ukazują
nam się coraz piękniejsze widoki - widzimy w dole wijące się pasemko drogi,
którą przyjechaliśmy. Na początku tablice z wysokością są z rzadka, potem częściej.
Pedałuję, pedałuję, pedałuję... widzę tablicę - po zmęczeniu stwierdzam, że
muszę znajdować się na wysokości ok. 1900 metrów, a tabliczka mi robi kuku -
niecałe 1700... Z wysokości ponad 1900 metrów czeka nas zjazd do ronda, z którego
w lewo można pojechać na Franz Josefs Hoehe (baza wypadowa na Grossglockner),
a w prawo do naszego celu. Widoki piękne, ale tylko lokalne, powietrze nie jest
przejrzyste, a pogoda się pogarsza - nie dane jest nam zobaczyć panoramy Hohe
Tauern. Od ronda, które znajduje się na wysokości ok. 1800 m n.p.m. droga jest
bardziej stroma - zaczynają się serpentyny, na każdym zakręcie jest tabliczka
z wysokością... Zaczyna kropić deszcz, widoczność jeszcze się pogarsza - jest
niewesoło. Na wysokości ok. 2100 m n.p.m. wjeżdżamy w chmury - widać tylko kilka
słupków przy drodze i nic więcej... Wkrótce wyjeżdżamy ponad chmury, ale tym
razem przychodzi nam walczyć z wiatrem - jest straszny, chwilami jadę środkiem
drogi, żeby mnie w przepaść nie zepchnął, gdyż potrafił z dużą siłą wiać z jednej
strony, po czym z impetem uderzyć z przeciwnej. Cały czas jadę w pewnej odległości
od kompanii, ale na wysokości trochę poniżej 2300 m n.p.m. doganiam ich - ruszam
z Tomkiem i Marcinem, Paweł natomiast się ubiera (ja już wcześniej włożyłem
kurtkę). Mamy przed sobą ostatnią serpentynę... mijamy ją - jest już prosto.
Nagle z góry z dużą szybkością zjeżdża jakiś wariat w golfie, który zjeżdża
na nasz pas, aby przejechać w odległości kilkudziesięciu cm i zatrąbić. Czy
nie rozumie jak to się może skończyć? Pada deszcz, jest bardzo zimno - droga
może być śliska! Na szubienicę z takimi... Jesteśmy na wysokości ok. 2380 m,
wtedy Paweł kończy się ubierać (tak - cały czas się ubierał :)) - z góry widzimy,
że psychol robi mu ten sam "niezwykle śmieszny dowcip" - przejeżdża
rzeczywiście blisko. Ale zaraz zwracamy uwagę w innym kierunku - jeszcze tylko
kilkadziesiąt metrów i... przełęcz osiągnięta! Co prawda nic nie widać, ale
i tak cieszymy się bardzo. O 18:50 postanęły nasze stopy na wysokości większej
niż jakikolwiek punkt w Polsce! Zatrzymujemy jakiś niemiecki samochód i prosimy
o zrobienie zdjęcia - kierowca wysiada, trzęsie się z zimna, po czym wsiada
z powrotem, ubiera się i dopiero wychodzi ponownie w celu zrobienia zdjęcia
(musieliśmy zatrzymać samochód, bo nikogo tu nie ma - pogoda odstraszyła wszystkich,
a i samochodów mało). Ubieramy wszystko co mamy, ale i tak nie jest nam za ciepło.
Wjeżdżamy w tunel, gdzie nie widzimy kompletnie nic mimo posiadania całkiem
porządnego oświetlenia - przez tunel z niezwykłą szybkością pędzą sobie chmury,
czy też jakaś mgła. Mimo iż na zewnątrz jest na pewno poniżej 10°C, po wyjeździe
z tunelu robi nam się ciepło - tam to dopiero musiała być temperatura... Po
chwili znowu mamy wjazd na ponad 2400 m - Fuschertoerl. Wszyscy pchają rowery,
ja jestem dzielny :) Marcina na chwilę łapie zadyszka związana prawdopodobnie
z ciśnieniem - przestraszyłem się nie na żarty, że trzeba będzie wezwać jakiś
helikopter, ale po chwili na szczęście mu przeszło. Widoki są piękne, ale dobrze
wiemy, że gdyby była pogoda, byłyby o wiele ładniejsze. Zjazd - każdy pomyśli
sobie, że świetna sprawa tak zjeżdżać z 2504 m n.p.m. Otóż wręcz przeciwnie
- w takiej pogodzie, deszczu, atakującym wietrze cały czas ściskaliśmy klamki
hamulców - zjazd prawie cały się zmarnował, tylko na dole, gdzie droga była
już sucha, można było popuścić klamki. Niektórzy stracili klocki w całości,
ja na szczęście nie. Na dole cieszymy się, że już zjechaliśmy :) W pierwszej
miejscowości zajeżdżamy na pole kempingowe, ale stwierdzamy, że nie będziemy
tyle płacić, tym bardziej, że za prysznic trzeba jeszcze dopłacać majątek...
Decydujemy się na wynajęcie pokoju. W pierwszym pensjonacie mówią, że nie mają
miejsc, ale posyłają nas do hotelu "Post". Hotelu? Przecież będzie
przeraźliwie drogo! Okazuje się, że hotel jest polski (!) i po rozmowie z szefem
otrzymujemy świetny pokój ze śniadaniem za 20 euro od osoby. Można się wykąpać
wreszcie w wannie i przeprać rzeczy. Oprócz tego można pooglądać telewizję -
puściliśmy TV dla zasady, jak mamy to niech leci ;) Porządki, pranie, jedzenie,
wypisywanie kartek trwają aż do 2 w nocy... A już myśleliśmy, że się wyśpimy
:)
Czas jazdy: 7h 17min
Dystans dziś: 83,64 km
Dystans razem: 891,97 km
Prędkość średnia: 11,47 km/h
Prędkość max.: 71 km/h