10/08/2002 sobota || dzień10

Stall - Winklern - Heiligenblut - Hochtor - Fusch

Od rana podjazd do Winklern. Pogoda jest fajna, utrzymujemy dosyć dobrą średnią. W Winklern zakupy. Trochę wysokości niestety trzeba stracić - przed nami zjazd, a zaraz potem zaczyna się podjazd do Heiligenblut (takie austriackie Zakopane :)) Krajobrazy przepiękne - otaczają nas góry, z których od czasu do czasu kaskadami spływają spienione strumienie. Wzdłuż drogi toczy wody potok. W Heiligenblut kupujemy kartki pocztowe i tutaj zaczyna się atak na przełęcz - z wysokości 1301 m n.p.m. na Hochtor prowadzi droga o średnim nachyleniu 12% na odcinku 15 km. Od początku wyprawy mam obawy, czy podołam - w końcu Turracher Hoehe zmęczyło mnie niepomiernie... Obawy mogą być tym bardziej uzasadnione, że tak nam się droga ułożyła, iż dosyć późno wyruszamy z Heiligenblut (ok. 14 o ile dobrze pamiętam). Rzeczywiście - łatwo nie jest, jednak z jakichś powodów nie ogarnia mnie zmęczenie ani znużenie. Zapewne duży udział miała tutaj dieta bogata w doping - Snickersy, Knoppersy, batonik "Fitness" i banany :) Powoli się wznosimy, powoli też ukazują nam się coraz piękniejsze widoki - widzimy w dole wijące się pasemko drogi, którą przyjechaliśmy. Na początku tablice z wysokością są z rzadka, potem częściej. Pedałuję, pedałuję, pedałuję... widzę tablicę - po zmęczeniu stwierdzam, że muszę znajdować się na wysokości ok. 1900 metrów, a tabliczka mi robi kuku - niecałe 1700... Z wysokości ponad 1900 metrów czeka nas zjazd do ronda, z którego w lewo można pojechać na Franz Josefs Hoehe (baza wypadowa na Grossglockner), a w prawo do naszego celu. Widoki piękne, ale tylko lokalne, powietrze nie jest przejrzyste, a pogoda się pogarsza - nie dane jest nam zobaczyć panoramy Hohe Tauern. Od ronda, które znajduje się na wysokości ok. 1800 m n.p.m. droga jest bardziej stroma - zaczynają się serpentyny, na każdym zakręcie jest tabliczka z wysokością... Zaczyna kropić deszcz, widoczność jeszcze się pogarsza - jest niewesoło. Na wysokości ok. 2100 m n.p.m. wjeżdżamy w chmury - widać tylko kilka słupków przy drodze i nic więcej... Wkrótce wyjeżdżamy ponad chmury, ale tym razem przychodzi nam walczyć z wiatrem - jest straszny, chwilami jadę środkiem drogi, żeby mnie w przepaść nie zepchnął, gdyż potrafił z dużą siłą wiać z jednej strony, po czym z impetem uderzyć z przeciwnej. Cały czas jadę w pewnej odległości od kompanii, ale na wysokości trochę poniżej 2300 m n.p.m. doganiam ich - ruszam z Tomkiem i Marcinem, Paweł natomiast się ubiera (ja już wcześniej włożyłem kurtkę). Mamy przed sobą ostatnią serpentynę... mijamy ją - jest już prosto. Nagle z góry z dużą szybkością zjeżdża jakiś wariat w golfie, który zjeżdża na nasz pas, aby przejechać w odległości kilkudziesięciu cm i zatrąbić. Czy nie rozumie jak to się może skończyć? Pada deszcz, jest bardzo zimno - droga może być śliska! Na szubienicę z takimi... Jesteśmy na wysokości ok. 2380 m, wtedy Paweł kończy się ubierać (tak - cały czas się ubierał :)) - z góry widzimy, że psychol robi mu ten sam "niezwykle śmieszny dowcip" - przejeżdża rzeczywiście blisko. Ale zaraz zwracamy uwagę w innym kierunku - jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i... przełęcz osiągnięta! Co prawda nic nie widać, ale i tak cieszymy się bardzo. O 18:50 postanęły nasze stopy na wysokości większej niż jakikolwiek punkt w Polsce! Zatrzymujemy jakiś niemiecki samochód i prosimy o zrobienie zdjęcia - kierowca wysiada, trzęsie się z zimna, po czym wsiada z powrotem, ubiera się i dopiero wychodzi ponownie w celu zrobienia zdjęcia (musieliśmy zatrzymać samochód, bo nikogo tu nie ma - pogoda odstraszyła wszystkich, a i samochodów mało). Ubieramy wszystko co mamy, ale i tak nie jest nam za ciepło. Wjeżdżamy w tunel, gdzie nie widzimy kompletnie nic mimo posiadania całkiem porządnego oświetlenia - przez tunel z niezwykłą szybkością pędzą sobie chmury, czy też jakaś mgła. Mimo iż na zewnątrz jest na pewno poniżej 10°C, po wyjeździe z tunelu robi nam się ciepło - tam to dopiero musiała być temperatura... Po chwili znowu mamy wjazd na ponad 2400 m - Fuschertoerl. Wszyscy pchają rowery, ja jestem dzielny :) Marcina na chwilę łapie zadyszka związana prawdopodobnie z ciśnieniem - przestraszyłem się nie na żarty, że trzeba będzie wezwać jakiś helikopter, ale po chwili na szczęście mu przeszło. Widoki są piękne, ale dobrze wiemy, że gdyby była pogoda, byłyby o wiele ładniejsze. Zjazd - każdy pomyśli sobie, że świetna sprawa tak zjeżdżać z 2504 m n.p.m. Otóż wręcz przeciwnie - w takiej pogodzie, deszczu, atakującym wietrze cały czas ściskaliśmy klamki hamulców - zjazd prawie cały się zmarnował, tylko na dole, gdzie droga była już sucha, można było popuścić klamki. Niektórzy stracili klocki w całości, ja na szczęście nie. Na dole cieszymy się, że już zjechaliśmy :) W pierwszej miejscowości zajeżdżamy na pole kempingowe, ale stwierdzamy, że nie będziemy tyle płacić, tym bardziej, że za prysznic trzeba jeszcze dopłacać majątek... Decydujemy się na wynajęcie pokoju. W pierwszym pensjonacie mówią, że nie mają miejsc, ale posyłają nas do hotelu "Post". Hotelu? Przecież będzie przeraźliwie drogo! Okazuje się, że hotel jest polski (!) i po rozmowie z szefem otrzymujemy świetny pokój ze śniadaniem za 20 euro od osoby. Można się wykąpać wreszcie w wannie i przeprać rzeczy. Oprócz tego można pooglądać telewizję - puściliśmy TV dla zasady, jak mamy to niech leci ;) Porządki, pranie, jedzenie, wypisywanie kartek trwają aż do 2 w nocy... A już myśleliśmy, że się wyśpimy :)

Czas jazdy: 7h 17min
Dystans dziś: 83,64 km
Dystans razem: 891,97 km
Prędkość średnia: 11,47 km/h
Prędkość max.: 71 km/h