Rano jem jak zwykle
kaszkę :) Potem stwierdzamy zgodnie, że powinniśmy wyczyścić i dostroić trochę
rowery - tym bardziej, że po deszczach wszystkim skrzypią łańcuchy. Przy czyszczeniu
łańcucha zauważam powód przedwczorajszego strzału w napędzie i wczorajszych
problemów z przednią przerzutką - łańcuch jest zerwany, ale w tak dziwny sposób,
że ogniwo nie zerwało się w całości, tylko trzyma się jedną stroną - dlatego
krzywy łańcuch skakał po przerzutkach jak chciał. Co prawda mamy zaciskacz,
ale gospodarz ma cały profesjonalny warsztat i naprawia mój łańcuch, dając kilka
wskazówek na temat jego smarowania (posmarowany był za gęsto). Pokazujemy panu
na mapie naszą trasę, a on daje nam masę wskazówek na temat najlepszych tras
w promieniu 200 km i pokazuje nam również trasy swoich, co prawda nie tak długich
jak nasza, ale chyba bardziej wymagających, np. 300 km w 2 dni. Na pamiątkę
gospodarz daje nam świetne mapy całej Austrii, co prawda nie pierwszej świeżości
(1988), ale dużo lepsze od naszych. Oprócz tego dostajemy po batoniku "Fitness"
z informacją, że mają nam dodać sił podczas ataku na Hochtor. Na pożegnanie
wskazuje nam drogę do Murradweg. W Murau robimy zakupy w supermarkecie Spar
- ten jest u nas na drugim miejscu. Jedziemy wzdłuż rzeki Mur, z obu stron otaczają
nas piękne Alpy - choć jeszcze nie te z gatunku najwyższych, skalistych. Pogoda
bardzo miła - słońce od czasu do czasu prześwieca przez niegroźne chmury. Ok.
16 ma miejsce przygoda dnia - jak zwykle jedziemy w dużych odstępach, każdy
swoim tempem. Paweł i Tomek jadą gdzieś z przodu, ja z Marcinem z tyłu. Droga
wznosi się i opada. Jeden ze zjazdów jest wyjątkowo szybki i prosty - po rozpędzeniu
się do prawie 50 km/h, maksymalnie skupiam się na wyhamowaniu przed torami.
Lecz nie zauważam tabliczki informującej o tym, że droga rowerowa skręca w lewo!
Dojeżdżamy do drogi głównej i wiedząc, gdzie się kierujemy na czuja skręcamy
w lewo. W miejscowości Stadl zatrzymujemy się - niepokoi nas, że nie dogoniliśmy
Tomka i Pawła. Dostrzegamy przecinającą drogę rowerową. No to drogę już mamy,
ale gdzie oni? Przy drewnianym stole na parkingu supermarketu siedzą jakieś
2 dziewczyny (blondynki...) - pytam ich, czy nie widziały dwóch podobnych rowerzystów
z żółtymi sakwami z tyłu, na co odpowiedziały przecząco. Decyduję więc, że pojedziemy
im drogą rowerową naprzeciw. Próbowałem przewidzieć ich zachowanie - stwierdziłem,
że na pewno gdzieś się zatrzymali w oczekiwaniu na nas, a gdy nie zjawialiśmy
się, ruszyli w drogę powrotną sprawdzić czy nam się coś nie stało. Niestety
nie natrafiamy na nich. Zatrzymujemy się, ja włączam komórkę i wysyłam SMSa
do Tomka. Próbuję dzwonić - poczta głosowa! Wracamy przed supermarket, ponieważ
w SMSie napisałem, iż tu się spotkamy. Czekamy ok. 20 minut, po czym znowu próbuję
zadzwonić. Tomek odbiera - są w Predlitz! Ok. 10 km dalej. No cóż, ruszamy -
przynajmniej daje nam niesamowitą prędkość wizja odnalezienia się :) Po napotkaniu
ich trochę wyrzutów. Czemu nie zaczekali? Dlaczego nie włączyli telefonu? Ale
zdarzenie szybko idzie w niepamięć... Tylko stracony czas... Jak się okazało
3 tygodnie później - odnalezienie się kosztowało ok. 17 zł - rozmowy w Austrii
przez komórkę to prawdziwe audiotele... I to podwójne... Zgodnie z planem ruszamy
szybkim tempem do Turrach - kilkanaście km pod górę wzdłuż czystego, szumiącego
potoku pokonujemy w bardzo przyzwoitym tempie. W Turrach w pierwszym domostwie
udaje się! Co prawda długo nie mogliśmy się zdecydować, które będzie to pierwsze,
ale nocleg jest. Rozbijamy namioty. Syn gospodarza w wieku lat 13 próbuje nas
namówić na grę w piłkę, ale jesteśmy zmęczeni :) Jest dosyć zimno - jesteśmy
na dosyć dużej wysokości (ok. 1100 m n.p.m.) i obok domu płynie potok. Gdy tylko
się rozpakowaliśmy, zostajemy zaproszeni na kolację - pyszny posiłek podano
nam na tradycyjnych drewnianych talerzach. Każdy je za trzech :) Podczas kolacji
zjawia się pani domu i od razu stwierdza, że nie będziemy przecież w namiotach
spać, podczas gdy oni mają wolny pokój. Po chwili zwijamy majdan i bierzemy
wszystko na poddasze dwupiętrowego, dosyć dużego domu, którego większa część
wykonana jest w drewnie. Mamy trzy miejsca na łóżkach i jedno na podłodze. Tomek
zgłasza się na ochotnika na podłogę :) Przed snem, kiedy każdy kolejno chodził
do łazienki, chłopiec-gospodarz zagaduje nas i trochę męczy rozmową. Ale w końcu
go przeganiamy i momentalnie witamy się z morfeuszem.
Czas jazdy: 5h 05min
Dystans dziś: 79,58 km
Dystans razem: 704,37 km
Prędkość średnia: 15,66 km/h
Prędkość max.: 43 km/h