Od rana systematycznie
wjeżdżamy pod górę, jedzie się jednak całkiem szybko. Na odcinku 27 km wznosimy
się o 200 m. Po obu stronach zaczynają się wznosić góry - domy, łąki, chatki
- wszystko zaczyna przypominać krajobrazy, które widzieliśmy w folderach (i
w reklamach Milki ;)) W Ternitz odnajdujemy supermarket Hofer - polecony nam
przez uczestników wyprawy sprzed miesiąca. Okazuje się, że rzeczywiście są w
nim najlepsze ceny, co nie oznacza wcale złej jakości. Szczególnie czekolady
są kuszące - tańsze i pyszniejsze niż w Polsce :) Przed supermarketem zagaduje
nas pani, która od 14 lat mieszka w Austrii - ciekawa, co też tutaj robimy.
Zaczyna się porządniejszy podjazd do kurortu Semmering - szczególnie ostatni
etap dosyć trudny. Niedaleko przed szczytem podjazdu ładne widoki - wracamy
z Tomkiem zrobić zdjęcia. Spotkało nas w tym miejscu coś, co znaliśmy z opowiadań
o Alpach - po kilku drobnych kropelkach nagle lunęła niesamowita ulewa. Jak
najszybciej się dało, dojechaliśmy na szczyt, gdzie schroniliśmy się pod Billą.
Najgorsze jest to, że tracimy dużą część planu naszej trasy. Na szczęście dużo
mam z tego w głowie więc strata okazuje się być nie aż tak straszna jak się
wydawało. W nagrodę dostajemy niezły zjazd o długości ok. 10 km. W Muerzzuschlag
odnajdujemy początek Muerztalradweg, wzdłuż której podążamy do końca dnia. Deszcz
raz pada, raz nie. Ale w sumie popadał wystarczająco długo, aby przemoczyć trochę
tego, co mieliśmy na sobie, np. buty. Sakwy wytrzymują wzorowo, to samo dotyczy
kurtki z Bretexu. Noclegu szukamy w miejscowości Kapfenberg. Kierujemy się w
kierunku kościoła. Podczas podjazdu coś mi strzela w napędzie. Co to było -
okaże się pojutrze rano... Nie odnajdujemy miejsca pobytu księdza więc próbujemy
w domach. Pierwszy - porażka. Drugi - Tomek (który jest naszym głównym "pytaczem"
- najlepiej zna niemiecki) niechętnie idzie do domu, przed którym stoi pojazd
marki MCC Smart. Jak się okazało - bezpodstawnie, bo pan się zgodził bez problemu.
Rozbijamy namioty na mokrej trawie - na szczęście przynajmniej nie pada... Wtedy
pan woła Tomka. Po chwili Tomasz wraca ucieszony i informuje o tym, iż gospodarz
wyciągnie samochody z garażu i tam przenocujemy - zawsze lepsze to niż namiot.
Po chwili pan ponownie woła Tomka. Wraca on rozradowany i mówi: "Jak jeszcze
raz mnie zawoła to chyba dostaniemy samolot!". Powodem radości była piwnica
- tam bowiem spaliśmy. Piwnica nie byle jaka, bo właściwie jest to normalny
pokój, tylko trochę zagracony. Jest wielkie łoże i tapczan obok - mieścimy się
w czterech. Oprócz tego stolik, dwa krzesła i dwie piłki do siedzenia :) Dostajemy
herbatę i babkę. Pani nieopatrznie dała nam 5 kawałków. O ostatni gramy w marynarza
:) Wygrywa szczęściarz - Marcin. Próbujemy odnieść tacę z naczyniami, ale nie
mamy pojęcia jak się wydostać z piwnicy ani jak zapalić światło w korytarzu
więc dajemy sobie spokój :) Sprawy ablucyjne załatwiamy przy wężu w ogrodzie,
sprawy toaletowe przy krzakach na ulicy :)
Czas jazdy: 6h 01min
Dystans dziś: 96,78 km
Dystans razem: 525,42 km
Prędkość średnia: 17,00 km/h
Prędkość max.: ? km/h