04/08/2002 niedziela || dzień04

Altlichtenwarth - Zistersdorf - Martinsdorf - Bockfliess - Deutsch Wagram - Wien

Rano budzą nas kroki zbliżającej się do namiotu osoby. Jak się okazuje, jest to Polak pracujący tutaj (o ile pamiętam, byliśmy pierwszymi rodakami, których spotkał od 6 miesięcy). Chwilkę rozmawiamy, facet wmawia nam, że bez rejestracji w jakichś urzędach meldunkowych możemy w Austrii przebywać jedynie 3 dni, co wkładamy między bajki... Po śniadanku mamy kolejną wizytę - pan z pobliskiego domu oferuje ciepłą wodę do umycia (chyba widział, że ręce płukaliśmy w pobliskim stawie wypełnionym zieloną cieczą, która prawdopodobnie kiedyś była wodą). Po skorzystaniu z wody ruszamy na rowerach na pobliskie wzgórze, gdzie uczestniczymy w mszy polowej - jest jakaś rocznica i uroczystość z wojskiem i strażakami w strojach galowych. Kilometr, który przejeżdżamy do kościoła jest udręką - jesteśmy już przyzwyczajeni do sakw i "puste" rowery trzęsą się i przechylają pod nami. Przed samą mszą zaczepia nas dziadek, który odwiedził w Polskę dwadzieścia razy, bardzo mu się podobało w naszym kraju. Gdy słyszy, że jedziemy dziś do Wiednia, komentuje to krótkim "scheisse" :) Po mszy zbieramy wszystkie graty i ruszamy w drogę. Jedziemy głównie trasami rowerowymi. Drogę mamy raczej pagórkowatą. Niepotrzebnie zaliczamy dodatkowe 100m przewyższenia - wszyscy zawierzyli Pawłowi na słowo ("Tak, tak, dobrze pamiętam, to na pewno była droga numer 91!") - nadłożona droga jest wyjątkowo uciążliwa, aczkolwiek malownicza. Skwar doskwiera. Chwilę odpoczywamy na szczycie wzniesienia pod drzewem, które nie występują tu zbyt licznie. W dalszej części dnia teren robi się nieco wygodniejszy, nie musimy pokonywać aż takich pagórków. Pogarsza się pogoda. Najpierw robi się nieco chłodniej i niebo się chmurzy, dzięki czemu 1-2 godziny jedzie się świetnie, jednak potem z chmur zaczyna kapać, a w końcu padać. Ubieramy się w kurtki i peleryny. Tomkowi pęka szprycha, ale los chyba stosuje naturalną równowagę wyprawowego pecha, bo w zamian ustaje deszcz. Przejeżdżamy przez Deutsch Wagram i wkrótce wjeżdżamy do Wiednia. Służby miejskie ciekawie rozwiązują problem dziur w drogach - momentami asfalt zastąpiony jest przez deski na powierzchni kilku metrów kwadratowych. Ekologia? Na mostach przez Dunaj samochody na nas trąbią. Czyżby nie wolno nam było po nich jechać? Znaków nie było więc jedziemy dalej :) Chcemy znaleźć nocleg w jakiejś obrzeżnej dzielnicy, niestety wszędzie znajdujemy kamienice i wielorodzinne domy, w większości bez trawników. Decydujemy się więc wrócić na drugą stronę Dunaju na pole namiotowe. Trochę błądzimy, ale w końcu według orientacyjnych punktów odnajdujemy pole, wcześniej zrobiwszy wycieczkę środkiem Dunaju wzdłuż Wiednia (wyspa opleciona jest drogami rowerowymi). Pole namiotowe nie jest specjalnie tanie, lecz świetnie wyposażone. Kuchnia, łazienka, pralnia, światło. Poznajemy ciekawych ludzi - ja rozmawiam z sakwiarkami z Niemiec, Tomek z sakwiarzami z Włoch, a już najciekawsi z wszystkich byli inni włosi, którzy chcieli pożyczyć papier, ale długo im zeszło, zanim wytłumaczyli nam, że chodzi o papier na skręty :) Użyli międzynarodowego słowa "joint" :) Nocleg taki sobie - sakwy w namiocie.

Czas jazdy: 6h 22min
Dystans dziś: 96,89 km
Dystans razem: 356,12 km
Prędkość średnia: 15,15 km/h
Prędkość max.: 52 km/h