Dzień 33
06.08.2006
Niedziela
Start 9:25Wczoraj ostatnia zupka, rano ostatnia kaszka Bobovita :( Ogólnie zostało nam mało jedzenia, bo wczoraj w Kjollefjord wszystko było już zamknięte. Zastanawiamy się, jak sobie poradzimy, bo dziś jest niedziela, a i miejscowości na trasie nie ma zbyt wielu.
Jazda po płaskowyżu jest nieznośna - trzeba walczyć z silnym wiatrem. Początkowo jedziemy przez wzdłuż mokradeł, co sprawia, że nie ma gdzie nabrać czystej wody. Zjeżdżamy do fiordu Eidfjord (pełno fiordów w Norwegii nosi tą nazwę), okrążamy go i podjeżdżamy pod górę paskudną drogą w remoncie. Wzdłuż niej stoi pełno różnych maszyn, leżą składowane rury, deski i materiały do konstrukcji mostu (niektóre leżą na paletach PKP). Droga biegnie wzdłuż rzeki, do której ciężko zejść, ale na szczęście są też nieduże, dopływające do niej strumyki. W jednym z nich wreszcie nabieram zapas wody i mogę się napić do woli. Po dokończeniu paskudnego podjazdu, znowu jedziemy pagórkowatym płaskowyżem. Widok po horyzont to kamienista pustynia, gdzieniegdzie przeplatana jeziorami.
Nie ma ani jednego drzewa w zasięgu wzroku. Jedzenie się nam powoli kończy - po południu ciągnę na samych ciastkach. Pechowo, akurat wczoraj skończyły nam się zupki i kaszki, więc nawet ugotować nic nie można. Większość ekipy uciekła mi, gdy nabierałem wody, ale doganiam ich, gdy robią sobie postój nad jakimś jeziorem. Paweł śpi :) Chwilę siedzę z nimi, po czym ruszam dalej. Niedługo później zaczyna się naprawdę paskudna żwirowa droga. Robiona jest nowa nawierzchnia, ale na odcinku około 10km jest nieznośny żwir, po którym ciężko się jedzie. Co najgorsze, samochody wzbijają niesamowite chmury pyłu. Jedyny radosny fakt to to, że samochód pojawia się raz na 10 minut. Mniej więcej wraz z końcem żwirowej drogi, kończy się niebieskie niebo - morze chmur napływa nad nas. Przed zjazdem do kolejnego fiordu rozsiadam się na ławce i czekam na resztę. Dalej mniej więcej razem jedziemy przez pagórki i wciąż pod wiatr, wzdłuż wybrzeża. Gdzieś tutaj wybiega mi na drogę pełno kuropatw lub innych przepiórek. Większość wzbija się w powietrze i ucieka, a jedna nie potrafi wzbić się i biegnie przed moim rowerem wymachując skrzydłami w panice. Zjeżdżam na lewą stronę drogi, żeby ją wystraszyć na prawą stronę drogi - mogłaby sobie spokojnie skoczyć w krzaki i schować się przede mną. A ten ptasi móżdżek biegnie za mną na lewą stronę drogi i dalej ucieka w panice. W końcu się zatrzymałem i pozwoliłem ptakowi zwiać w spokoju. Myślałem, że takie głupie stworzenia to tylko w kreskówkach :)
Zapowiadało się, że Ifjord będzie sklep. Okazuje się, że jest tylko skrzyżowanie dróg i kilka domów. Kawałek za miastem jest jakiś kemping, ale w sklepie mają niezbyt jadalne rzeczy. Po przesłuchaniu obsługi okazuje się, że kolejny sklep jest w Tana Bru, 88km stąd :) Poprzedni sklep był w Lebesby, 23km wcześniej, ale dziś zamknięty. Nie mając już właściwie nic do jedzenia, podejmujemy decyzję, że Tomek rano złapie stopa, pojedzie do Lebesby, zrobi zakupy i wróci. Rozbijamy się na łące z widokiem na fiord. Chwilami zaczyna padać deszcz. Latają tu chmary komarów. Robimy sobie herbatę zamiast kolacji i idziemy spać.
Dystans: 88.70 km
Czas jazdy: 6:59:39
Prędkość średnia: 12.68km/h
Prędkość maksymalna: 55km/h
Poprzedni < > Następny
Początek