Dzień 08
12.07.2006
Środa
Start 11:30

Rano Tomek "naprawia" rower. Wyjął z łańcucha chyba 5 ogniw, zanim się zorientował, że zębatka jest krzywa i po każdorazowym skróceniu łańcucha, wykrzywia nowe ogniwo. Pożycza w końcu kleszcze od gospodarza, prostuje blat w korbie i wszystko działa prawie tak jak powinno. Tylko łańcuch jest krótszy łącznie o jakieś 6 ogniw - trzeba będzie kupić nowy.



Pogoda jest nijaka i blada, ale za to deszcz nie pada (ładnie się zrymowało, prawda?). Pierwsze 30km mamy wzdłuż rzeki z górki, więc jedzie się bardzo przyjemnie. Ruszamy bez poważniejszego śniadania - mamy zamiar spożyć je w Lom. Po dojechaniu do miasteczka odkrywamy bank z możliwością wymiany walut i skwapliwie z tej możliwości korzystamy. Pani kasjerka patrzy na moje mokre banknoty ze skrajnym obrzydzeniem przemieszanym z arystokratycznym poczuciem wyższości, ale nie ma wyboru i wymienia mi banknoty na tubylczą walutę. Przy pobliskim markecie spożywamy śniadanie - gotujemy sobie parówki na ruchliwym parkingu. Marcin trochę narzeka, że "robimy wiochę", ale co to za wyprawa bez wiochy? Odwiedzamy kościół słupowy w Lom. Jak zwykle za wstęp życzą sobie góry pieniędzy, więc oglądamy drewniany zabytek z zewnątrz. Marcin dostrzega głównie zraszacze, co stanie się powodem do żartów z wszelkich zraszaczy do samego końca wyprawy :) Dalej jedziemy płaską drogą (STATYSTYCZNIE płaską) wzdłuż jeziora w kierunku Stryn. Niestety pod wiatr. Kolejną przerwę robimy nad czystą i rwącą rzeką na ławeczkach w pobliżu jakiegoś skansenu.



Pozostała trójka jechała przede mną i ponoć zostawiła na drodze bidon, żebym się zorientował, że tam siedzą (kawałek od drogi). Ja żadnego bidonu nie zauważyłem, zauważyłem natomiast ich. Musieli sobie sami po bidon iść. Na tym postoju podchodzi do nas jakiś koleś i proponuje rafting. Usilnie nas namawia i co chwilę zbija cenę, ale my nie jesteśmy zbyt zainteresowani. No chyba, że zbiłby cenę o jedno zero.
Dalej podjeżdżamy w miarę łagodną drogą wzdłuż rwącej rzeki przez las. Momentami nawet mamy płaskie odcinki wzdłuż jezior. Nocujemy na wysokości około 800mnpm. Rozbijamy się na twardej, kamienistej ziemi przy dużym parkingu nad dużym jeziorem. Nie ma już tu drzew, są za to widoki na góry. Kilkaset metrów od nas są śmierdzące toalety, niestety bez bieżącej wody. Wykorzystujemy ludzi z parkującego nieopodal belgijskiego campera do ugotowania wody i idziemy spać. Zimno! Ale nie przeraźliwie zimno - dwie pary skarpet na nogach wystarczyły :)

Dystans: 101.33km
Czas jazdy: 6:10:03
Prędkość średnia: 16.52km/h
Prędkość maksymalna: 62km/h

Poprzedni < > Następny
Początek


Prawa autorskie zdjęć i tekstu zastrzeżone: Marek Ślusarczyk © 2001-2099