Dzień 34+4
16.08.2007
Czwartek
Podróż upływa płynnie aż do pociągu do Drezna. Gdy dojeżdżamy już do dworca, Gosia udaje się do toalety, by szybko załatwić potrzeby. Wyładowuję z Pawłem nasze rowery. W międzyczasie wsiadają pasażerowie, bo pociąg ma od razu odjeżdżać z powrotem. Gosia już wychodzi, ale drzwi się jej zamykają przed nosem. Paweł tylko pomachał Małgosi i tyle ją widzieliśmy. Liczymy, że zachowa zimną krew i wysiądzie tak jak trzeba. Nie ma biletów. Oglądamy rozkłady jazdy i zapamiętujemy, którymi pociągami ma szansę przyjechać. Wraca jeszcze wcześniej niż się jej spodziewaliśmy.
Do tego czasu Pawłowi wielokrotnie zeszło powietrze z dętki. Pchał więc ostatecznie rower bez pompowania, przez co dętka uciekła z opony i wkręciła się gdzieś w wszystkie możliwe tryby. Ale co tam, nie musimy już jeździć na rowerach :)
Wkręcona dętka
W Zgorzelcu okazuje się, że do Węglińca kursuje wciąż zastępcza komunikacja autobusowa... Znowu biegamy gdzieś po torach i zapleczach dworca, podczas gdy konduktor trzyma nam autobus. Ech, Polska :) Dalsze pociągi jadą jak burza. Do tego stopnia, że we Wrocławiu nie zdążyliśmy nawet wyprawowo się pożegnać z Gosią i Pawłem, bo dostrzegłem pociąg do Opola, który odjeżdżał lada chwila. Oni natomiast jechali stąd już do Warszawy.
Do Tarnowskich Gór dojeżdżam przez Lubliniec po zmroku. Wtykam jakoś lampkę w karimatę i dojeżdżam do Suchej Góry. Siódma wyprawa rowerowa dobiegła końca.
Poprzedni < > Koniec