Dzień 34+2
14.08.2007
Wtorek

Ostatecznie nie udało się Gosi i Pawłowi załatwić żadnego przelotu z Frankfurtu do Polski. Będziemy więc wracać pociągiem. Od rana rozkładamy i pakujemy rowery. Idzie nam to całkiem sprawnie. Najwięcej zabawy jest oczywiście ze sklejaniem taśmą klejącą sakw w pary (ograniczona ilość sztuk bagażu). Z radością targamy naszą folię do przykrywania rowerów w strzępy, by zawinąć w nią sakwy. Check-in w Calgary miał się zaczynać około 16, ale samolot ma dwugodzinne opóźnienie. Wybadaliśmy to w internecie. Narobiliśmy alternatywnych planów podróży przez Niemcy. Mamy pełno przesiadek, więc wszystko musi być perfekcyjnie zaplanowane, a spóźnienie samolotu trochę nam rozwala pierwotny plan. Czas zabijamy skacząc po trampolinie w ogrodzie :)
Jakimś cudem udaje się wszystko załadować do Chevroleta Venture (odpowiednik Opla Sintra, taki minivan). Trzy rowery w torbach i wszyściutkie sakwy! Udajemy się na lotnisko, pakujemy wszystko na wózki. Nie ma żadnej kolejki, ogólnie dość pusto w terminalu. O dziwo, rowery musimy przepuszczać przez wielgachne urządzenie prześwietlające. Pilnuje tego znudzony Hindus w turbanie, wyraźnie niezadowolony z tego, że oderwaliśmy go od gazety. Trochę zainteresowała go skrzynka na rowerze Pawła (urządzenie do ładowania baterii AA i iPoda z piasty). Zapewniliśmy go jednak, że to odtwarzacz, a nie chciało mu się chyba grzebać.



Jako że samolot opóźniony o 2h z hakiem, dostajemy więc bony na jedzenie w wszelkich lotniskowych knajpach, których jest bardzo dużo. Mój bon idzie na pudło pączków, które będzie z nami podróżować jeszcze przez pół Niemiec :) Na lotnisku jest mini muzeum, można sobie wsiąść do starego samolotu i obejrzeć autentyczną miniaturę promu kosmicznego Columbia, która była używana do testów przed zbudowaniem promu. Przez okna lotniska obserwuję samoloty lądujące w świetle zachodzącego słońca.



W końcu pakujemy się na pokład Boeinga 767-300ER i opuszczamy Amerykę. Dużą część podróży przesypiam. Gosia i Paweł przesypiają jeszcze bardziej, mam poważne problemy z dobudzeniem Pawła, gdy przychodzi posiłek. Budzę go dwa razy, on otwiera oczy i mi coś odpowiada, po czym zamyka oczy. Kwadrans później nie przypomina sobie, żebym go w ogóle budził :-)

Poprzedni < > Następny


Prawa autorskie zdjęć i tekstu zastrzeżone: Marek Ślusarczyk © 2001-2099