Dzień 32
10.08.2007
Piątek
Start: 10:10

Rano szybka wycieczka pieszo do wodospadów, od których pochodzi nazwa campingu Lundbreck Falls. Takie sobie wodospady na niedużej rzeczce. Wielu mieszkańców campingu jest tutaj, by łowić ryby w tej właśnie rzeczce.



Postanowiłem liczyć zabite sarny przy drodze. Dzisiaj jest ich siedem. Muszą być z ostatnich kilku dni, bo ogólnie to są sprzątane.
Wjeżdżamy na najprawdziwszą prerię. Mijamy znak informujący, że przez 135km nie będzie stacji benzynowych, ani sklepów.



Faktycznie, są tylko rozległe pola, pastwiska, pojedyncza farma co kilka kilometrów i droga. Za prerią po raz ostatni majaczą Góry Skaliste. Początkowo jest świetna pogoda do jazdy. Wiatr w plecy i piękne chmurki.





Jednak po około 40km, mniej więcej o 14 obserwuję najpaskudniejsze załamanie pogody, jakie kiedykolwiek widziałem. W ciągu kilkudziesięciu minut łagodny wiatr w plecy zmienia się w potężny wiatr w twarz, pojawiają się chmury burzowe, a temperatura spada z około 18°C do mniej więcej 5°C.



Zaczyna też padać deszcz, czasem słaby, czasem mocniejszy. W niedalekiej odległości widać błyskawice i słychać grzmoty. Trochę mnie to przeraża, bo na prerii właściwie nie ma drzew, ani nic, co ściągałoby błyskawice (oprócz rowerzystów, he he he...). Na szczęście burza nie dociera tu, gdzie pedałuję. Za to wiatr jest tak paskudny, że chwilami nie da się jechać do przodu po płaskim terenie! Męcząc się ledwo jadę 6-7km/h, podczas gdy bez wiatru jechałbym 18-22km/h. Późnym popołudniem jednak trochę się sytuacja polepsza. Nie wieje w twarz aż tak tragicznie, a chmury burzowe też się trochę rozchodzą na boki. Czekam 1,5 godziny na poboczu na Gosię i Pawła, czytając sobie książkę.
Ruszamy razem dalej, ale już się ściemnia. Postanawiamy szukać miejsca "na gospodarza", ponieważ mimo iż prawie nikt tu nie mieszka, wszystko jest ogrodzone. Co do metra. Zjeżdżamy do jakiegoś rancza, które jest kawał od głównej drogi, ale nikogo tu nie ma. Kawałek dalej jednak udaje nam się bez problemu załatwić nocleg przy małym domku u słabiutkiego staruszka. Gdy już zaczynamy się rozbijać, podjeżdża do nas samochodem (100m z domku do trawnika) i mówi, że 2km dalej jest pole namiotowe. Nie zniechęca nas jednak do rozbijania się tutaj, mówi, że nie ma problemu. Zostajemy więc i rozbijamy się między szopą a przyczepą z starą pralką i zamrażarką. Robi się paskudnie zimno, jeszcze zimniej niż w dzień.

Dystans dnia: 77.14 km
Czas jazdy: 6:03:01
Średnia prędkość: 12.75 km/h
Prędkość maksymalna: 52 km/h

Poprzedni < > Następny


Prawa autorskie zdjęć i tekstu zastrzeżone: Marek Ślusarczyk © 2001-2099