Dzień 29
07.08.2007
Wtorek
Start: 11:15
Rano obudziło mnie coś spadającego na namiot. Prawdopodobnie wiewiórka.
Po śniadaniu ruszamy w drogę, choć pogoda nie motywuje. Niebo jest zupełnie zachmurzone. Boczna droga jedzie trochę powyżej pól i rzeki. W pewnym momencie dostrzegamy najprawdziwszego bielika amerykańskiego latającego po prawej mniej więcej na poziomie drogi. Robimy pierwszy postój przy rozwalonej starej pralce na zupełnym zadupiu.
Kawałek dalej wyjeżdżamy na główną drogę nr 3. Pedałujemy na południowy wschód obserwując gniazda drapieżników na słupach, ewentualnie rozpaćkane jelenie. Samochody są tutaj tak wielkie, że po takim jeleniu czasem nic nie zostaje oprócz plamy krwi 4 na 4 m i kilku leżących tu i ówdzie nóg. Paskudny widok.
Gdzieś tutaj jesteśmy najbliżej Stanów Zjednoczonych na tej wyprawie. Gdybyśmy pojechali na południe, po 30km dojechalibyśmy do Montany. Ale w Elko odbijamy na północ. Na tutejszej stacji benzynowej Parysowie kupują suszone paski wołowiny do pogryzania (Gosia jest poważnie mięsożerna :)) Po przejechaniu kawałka, Paweł przebija sobie dętkę na ostrym kamieniu. Powietrze momentalnie schodzi do zera. Wracamy kilkaset metrów, bo akurat była zatoczka. Paweł zmienia oponę, ja robię zdjęcia, Małgosia wcina wołowinę :) Idzie całkiem szybko.
W międzyczasie można przyjrzeć się statystykom potrąceń zwierząt na kilkudziesięciokilometrowym odcinku drogi. W ciągu roku zginęły tu 2 niedźwiedzie, 3 łosie, 33 wapiti i 73 jelenie.
Jakoś bardzo fajnie się jedzie wzdłuż rzeki do Fernie. To tutejszy kurort narciarski. Czekam na małżonków przy wjeździe do miasta. Jedziemy razem do centrum, pytamy o jakieś campingi i decydujemy się na powrót kilka kilometrów, do parku prowincjalnego Mount Fernie. Zjazd do niego jest mniej więcej tam, gdzie czekałem. Podjeżdża się okrutnie stromą dróżką. Wjeżdżając pod górę słyszę szelest na dole głębokiego zbocza po lewej stronie drogi. Zjeżdżam na lewą stronę, żeby spojrzeć w dół, a tam czarny niedźwiedź pożera coś z krzaka. Wołam ich, żeby zerknęli, bo miś jest w bezpiecznej odległości na dole, ale boją się :)
Na campingu nie ma miejsca, ale jest trawniczek "overflow" dla nadprogramowych gości. Pani obsługująca camping bardzo przeprasza, że nie będziemy mieli własnej ławki. Sakwy na noc chowamy do pomieszczenia gospodarczego, rano musimy trafić w moment, kiedy będzie ktoś z obsługi, żeby je wydostać.
Dystans dnia: 86.07 km
Czas jazdy: 5:34:32
Średnia prędkość: 15.43 km/h
Prędkość maksymalna: 50 km/h
Poprzedni < > Następny