Dzień 27
05.08.2007
Niedziela
Start: 10:40
Poranny prysznic i składanie namiotów. W międzyczasie startuje helikopter z położonej tuż obok siedziby Parku Narodowego Kootenay. Zjeżdżamy z campingu do kościoła w centrum Radium Hot Springs. Po mszy rozmawiamy z kanadyjskim Polakiem. Oczywiście zna księdza Karciarza. Ruszamy w drogę, ale szczególnie z rana przejrzystość powietrza jest paskudna i widoki niespecjalne.
W Invermere przejeżdżamy na drugą stronę jeziora Windermere, obok tutejszego niedużego lotniska. Nie ma co prawda ruchu, ale droga jest paskudnie chropowata, pagórkowata i wiatr wieje w twarz. Momentami są fajne widoki na jezioro, ale ogólnie jedziemy głównie przez lasy przywodzące na myśl raczej Tworóg, Kokotek i Krupski Młyn, a nie Kanadę. Z nudów słucham muzyki i jadę zamyślony. W pewnym momencie na drogę kilka metrów przede mną wychodzi z rowu niedźwiedź. Jest równie zamyślony, bo w ogóle mnie nie widzi. Zaczynam hamować, robię głośne "SZZ!!!", niedźwiedź się wystraszył i odskakuje z powrotem do rowu. Dodaję gazu i odjeżdżam obracając się za siebie. Widzę, że niedźwiedź wychodzi spokojnie z rowu, idzie kawałek ulicą, po czym schodzi do lasu po drugiej stronie. Wiatr w twarz wkurza mnie coraz bardziej. Przejeżdżam przez jakieś lokalne rezerwaty. W jeziorkach przy drodze widzę największe bobrze żeremia, jakie kiedykolwiek widziałem. Niedługo potem kończy się droga drugą stroną jeziora, bo kończy się też jezioro i znów wyjeżdżam na główną. Droga przez chwilę wiedzie wzdłuż niezłych kolumn skalnych (hoodoos) podobnych do tych z okolicy Kamloops.
Czekam na rest area z widokiem na kolejne jezioro Columbia Lake i góry po drugiej stronie.
Spokój zakłócają kolesie, którzy zasuwają po parkingu i trawnikach małymi terenówkami RC. Czekam i czekam, a tamci nie przyjeżdżają. Ruszam więc dalej, rozważając opcje. Nie widzieliśmy się od Invermere. Zastanawiam się, czy nie mogli pojechać inną boczną drogą, albo jakimś cudem wyprzedzić mnie, gdy odpoczywałem na poboczu. Na niebie pojawiają się poważne chmury, zapowiada się na deszcz. Faktycznie, spada kilka kropli, ale nic groźnego. Za to zachód słońca za chmurami wygląda świetnie.
Dojeżdżam do położonej kilka kilometrów dalej miejscowości Canal Flats i czekam na poboczu jeszcze z godzinę czytając książkę. Wysyłam im SMSa i stwierdzam, że nie ma co dłużej czekać. Wjeżdżam do miejscowości, aby poszukać noclegu. I co? Natknąłem się na Gosię i Pawła jadących z naprzeciwka :) Wjechali do Canal Flats innym wjazdem i też chcieli tu zanocować. Trochę długo szukamy noclegu "na gospodarza", bo przy większości domów nikogo nie ma, albo nikt nie wychodzi na nasze pukanie tudzież dzwonienie. W końcu jednak znajdujemy świetny nocleg na podwórku u Diane i jej dzikiej rodzinki. Jest tu też jej siostra i zestaw około 6 dzieciaków. Gosia i Paweł korzystają z rozbitego już namiotu gospodarzy, ja natomiast rozbijam swój. Na podwórku stoi wielka trampolina, co jest popularne w Kanadzie. Nie chcemy się narzucać gospodarzom, ale Diane stwierdza "Let us spoil you" ("Pozwólcie nam was zepsuć") i zostajemy dokarmieni. Dostajemy też lampkę na korbkę, bo zrobiło się ciemno. Przykrywamy rowery folią i idziemy spać.
Dystans dnia: 75.25 km
Czas jazdy: 5:01:21
Średnia prędkość: 14.98 km/h
Prędkość maksymalna: 57 km/h
Poprzedni < > Następny