Dzień 26
04.08.2007
Sobota
Start: 10:10

Rano przejeżdżam kilka kilometrów i parkuję na parkingu, gdzie stoi pełno samochodów. Tutaj zaczyna się szlak pieszy do Paint Pots - wywierzysk i źródeł barwiących okoliczną glebę na kolor pomarańczowy. Same źródełka nie są wybitnie malownicze - wyglądają jak kałuże na szczycie niedużego kopca. Niemniej jednak, krystalicznie czysta woda płynąca po czerwonej ziemi wygląda fajnie. Szlak jest obliczony chyba na emerytów. Tabliczka informuje, że idzie się 20 minut w jedną stronę, a ja w tym czasie przemaszerowuję trasę w obie strony.







Po kolejnym kawałku na rowerze zjeżdżam do wodospadów Numa Falls. Rzeka płynąca przez Kootenay National Park wyrzeźbiła sobie koryto w skale i wygląda jak - nie przymierzając - jakaś rzeka w dolince tatrzańskiej.



Wzdłuż trasy są duże obszary spalonych lasów z rzucającymi się w oczy polami różowej wierzbówki rosnącej między poczerniałymi pniami sosen. Oczywiście wszystko otoczone jest pięknymi górami. Droga nie jest zbyt ruchliwa, więc w sumie Park Narodowy Kootenay robi bardzo pozytywne wrażenie.



Doganiam Gosię i Pawła, którzy zdążyli mi uciec jeszcze przed Paint Pots. Odpoczywają przy tutejszym centrum informacji turystycznej (przy okazji otoczonym drewnianymi bungalowami).



W budynku jest makieta całego parku narodowego - można się przyjrzeć jak wygląda nasza trasa i gdzie jest przełęcz. Jedzie się bardzo miło, nie jest ani za gorąco, ani za zimno. Na niebie jest odpowiednia ilość chmur, by krajobrazy były bajkowe, ale nie za duża, więc nie jest ponuro.





Podjazd na Sinclair Pass (1486 m n.p.m.) nie jest bardzo długi, pedałowało się całkiem fajnie. Najpierw dojeżdża się do świetnego punktu widokowego z panoramą Gór Skalistych, a potem właściwie po płaskim do przełęczy.





Kawałek przed przełęczą widzę małego czarnego niedźwiadka przechodzącego przez drogę. Po prawej stronie jest stok porośnięty nieregularnym lasem, po lewej stromy spad w dół. Miś chce przejść na lewo, jednak z powodu betonowych zapór zapobiegających spadaniu samochodów w przepaść nie może się tam przedostać. Z dołu wychodzi jego matka i w końcu obchodzą razem te zapory dookoła. W międzyczasie zatrzymało się pełno samochodów. Ja trzymam się w bezpiecznej odległości - ok. 100m, bo matka z niedźwiadkiem to maszyna do zabijania. Robię kilka zdjęć, ale ze zbyt daleka, żeby były fajne.



Na przełęczy napotykam znak z profilem zjazdu. Jest to informacja szczególnie dla kierowców ciężarówek, dzięki czemu wiedzą, gdzie czekają ich najbardziej strome fragmenty. Po raz pierwszy widzę zjazdy awaryjne dla kierowców, których pojazdy utraciły zdolność hamowania. Na delikatnym łuku w lewo, na wprost odchodzi prosta droga, która jest bardzo stroma, co pozwala na wyhamowanie delikwenta.



Zjazd jest całkiem przyjemny i kończy się w kurorcie Radium Hot Springs. Do Radium Hot Springs wjeżdża się przez kanion Sinclair Canyon otoczony czerwonymi skałami.





Odpoczywam na ławce z widokiem na basen i czekam na Gosię i Pawła, którym uciekłem. Razem kończymy zjazd do samego Radium. Okazuje się, że camping jest gdzieś na uboczu. Ja z Pawłem robię zakupy, a Gosia wyrusza wybadać camping. Już wcześniej próbowaliśmy zarezerwować na nim miejsce przez telefon, co byłoby wskazane, ponieważ Kanada ma teraz jakiś długi weekend, ale nie udało się. Po zakupach Gosia mówi, że camping jest za straszną górą, jest pełny i trzeba się udać na overflow camping (taki dodatkowy na wypadek przepełnienia), ale z mapki nie wynika jasno, gdzie on jest. Wracamy więc już wszyscy razem do campingu, przy czym Gosia zostaje w połowie podjazdu, bo jest zupełnie wyczerpana podjazdami. Camping mieści się około 120m powyżej miasteczka. Jakoś znajdujemy tą łączkę overflow - wysoką trawę przy parkingu na uboczu. Paweł wraca po Gosię, ja rozbijam namiot i zabieram się za gotowanie. Dodatkowo, jest to chyba największy camping, na którym spaliśmy. Wyprawa po wodę, to jakieś 1,5km pieszo w każdą stronę. Po kolacji ruszamy rowerami na poszukiwanie szafek antyniedźwiedziowych. Znalezienie ich zajmuje nam trochę czasu, tym bardziej, że jest już zupełnie ciemno.
Przed wejściem do namiotu gapię się w piękne gwiazdy, których widać dziś wyjątkowo dużo.

Dystans dnia: 98.59 km
Czas jazdy: 5:40:02
Średnia prędkość: 17.39 km/h
Prędkość maksymalna: 65 km/h

Poprzedni < > Następny


Prawa autorskie zdjęć i tekstu zastrzeżone: Marek Ślusarczyk © 2001-2099