Dzień 25
03.08.2007
Piątek
Start: 11:15
Wieczorem były tylko dziury, teraz są dziury i wiewióry. Pobudziły się i szwędają się po całym campingu. Ruszamy w drogę, do przełęczy jest całkiem niedaleko. Pogoda dzisiaj niestety gorsza niż wczoraj. Blado, nieprzejrzyście, niemiło. Po kilku kilometrach robimy postój przy punkcie widokowym nad spiralnymi tunelami. To taki ewenement, gdzie pociąg wjeżdża do wnętrza góry i wyjeżdża dużo wyżej. Jeśli jest odpowiednio długi, może jechać sam nad sobą :) A wszystko dlatego, że trasa prowadzona zboczem góry była zbyt stroma, co powodowało wiele wypadków (pociągi zbytnio się rozpędzały, nie mogły wyhamować i wypadały z torów). Na parkingu przy punkcie widokowym zaczepia mnie około 60-letni Chińczyk, częstuje chipsami (co oni mają z tymi chipsami), wypytuje o wyprawę i wręcza wizytówkę. Mówi, że też jeździ na rowerze i że chciałby zrobić wyprawę z Polski do Holandii.
Z przełęczy nie ma specjalnych widoków, ale może to wrażenie, które spowodowała pogoda. Jesteśmy z powrotem w Lake Louise po 18 dniach. Robimy zakupy i odpoczywamy w świetnym miejscu nad rzeką.
Ruszamy w dalszą drogę Trans Canada Highway, którą mamy przejechać 23km, żeby potem odbić do Kootenay National Park. Od Lake Louise jest korek. Kilkaset metrów za Lake Louise zderzyły się czołowo dwa samochody i wciąż stoją prawie na środku drogi, mimo iż ofiary już wzięto. Wypadek porządny, a korek jeszcze porządniejszy. Przez 23km ludzie pytają nas jaki długi jest ten korek i co się stało. Początkowo odpowiadam, potem zakładam słuchawki, puszczam muzykę i po prostu jadę. Gdy skręcamy w prawo na drogę numer 93, końca korka wciąż nie widać.
Pedałujemy pod górę, znów pomiędzy góry. Tutaj od razu jest ciszej i milej, droga jest typowo turystyczna i raczej boczna, nie ma tu ciężarówek. Za to jest bardzo stromo, od razu zaczyna się podjazd na przełęcz Vermillion Pass. Trochę poprawia się pogoda, powietrze robi się przejrzyste. Na przełęczy znowu przedostajemy się do zlewiska Oceanu Spokojnego, tym samym wjeżdżając do parku narodowego.
Dla odmiany pojawiają się chmury burzowe i w czasie zjazdu trochę pada. Zjeżdżamy na camping Marble Canyon. Tu też trochę kropi w czasie rozbijania namiotu. Dla odmiany tutaj panie strażniczki są bardzo miłe. Gdy już jesteśmy prawie rozbici, pytają czy OK, dają kopertę i ołówek. Jak zwykle, pakujemy gotówkę do koperty i wrzucamy do pancernej skrzynki przy wjeździe. Trochę problemów jest z odnalezieniem magazynu antyniedźwiedziowego na jedzenie, gdyż nie jest on jasno zaznaczony na planie campingu. Sam camping znajduje się właściwie w środku lasu i między poszczególnymi obozowiczami jest dużo miejsca, tzn. lasu. W końcu znajdujemy budkę z napisem "cyclists", chowamy sakwy i idziemy spać.
Dystans dnia: 72.83 km
Czas jazdy: 4:54:35
Średnia prędkość: 14.83 km/h
Prędkość maksymalna: 53 km/h
Poprzedni < > Następny