Dzień 9
18.07.2007
Środa
Start: 10:15

Od rana mamy pogodę słoneczno-błękitną. Rozpoczynamy od łagodnego podjazdu na rozgrzewkę. Dookoła góry wznoszą się na wysokość mniej więcej 3500m n.p.m.





Mijamy Weeping Wall ("Ściana Płaczu") - pionową skalną ścianę z skrzącymi się w słońcu niedużymi wodospadami. Od zakrętu "Big Bend" (ponoć znany) zaczyna się prawdziwy, ostry podjazd.





W punkcie widokowym robimy postój. Jak na złość, niebo zasnuły chmury i wszystko pobladło. Kolejny postój robimy na przełęczy Sunwapta Pass (2035m n.p.m.), która oddziela parki narodowe Banff i Jasper. Stąd jest trochę zjazdu, trochę podjazdu i zatrzymujemy się przy wielkim centrum turystycznym u stóp pola lodowcowego Columbia Icefield - sztandarowej atrakcji Jasper National Park. Po lodowcu można przejechać się specjalnym autobusem na gąsienicach. W tej pogodzie miejsce jest niespecjalne - tłum turystów, olbrzymie parkingi i wielki lodowiec.



Ruszam więc do zjazdu, który na pierwszy rzut oka wydaje się łagodny, ale to te kanadyjskie proste drogi tworzą takie złudzenie. W rzeczywistości osiągam prędkość 82km/h, zjazd jest szybki i przyjemny. Po zjeździe czekam na młodych małżonków na parkingu. Podjeżdża do mnie facet starym Volvo z kolarzówką na dachu i rozmawiamy przez chwilę. Mówi, że mieszka w Jasper i że ostatni raz tyle owadów było tu 42 lata temu. Moim zdaniem nie jest tak źle. Komary są, to prawda, ale przynajmniej nie ma tych paskudnych gryzących much, co w Kananaskis Country. Mówi też, że rano oglądał sobie w telewizji Tour de France i przyjechał sobie pojeździć. Z tego, co zrozumiałem, wjechał i zjechał z przełęczy z drugiej strony, a teraz wracał do Jasper.
W końcu przyjeżdżają Gosia z Pawłem i ruszamy dalej razem. Pogoda się znów polepsza. Mijamy dwójkę sakwiarzy jadących z Yellowknife. Wyglądają podobnie do nas, bo mają żółte sakwy. Mają zamiar dojechać do Vancouver (na miejscu będą mieć na licznikach około 3000km).
Do wieczora jedzie się miło, głównie z górki. Mija nas ciągnik siodłowy z przyczepą kempingową. Pedałujemy wzdłuż Endless Chain Ridge - łańcucha górskiego wyglądającego jak ciąg nakładających się na siebie płyt.



Zjeżdżamy na Honeymoon Lake Campground. Dobra nazwa nam się trafiła. W porównaniu do większości kanadyjskich campingów, ten jest dość ciasny.



Okazuje się, że nie mamy drobnych, więc rozmieniam dolary u Belgów z Brugii. Ja zdrowieję z mojego kataru i nie mam już tak paskudnie spękanych warg, natomiast dla odmiany Gosia się rozchorowała. Na campingu nie ma typowej bieżącej wody, jest natomiast olbrzymia beka z kranikiem.

Dystans dnia: 95.81 km
Czas jazdy: 6:24:21
Średnia prędkość: 14.95 km/h
Prędkość maksymalna: 82 km/h

Poprzedni < > Następny


Prawa autorskie zdjęć i tekstu zastrzeżone: Marek Ślusarczyk © 2001-2099