Dzień 2
11.07.2007
Środa
Start: 10:40

Wstaję o 8:30. Po pysznym śniadaniu decydujemy, że ruszamy w drogę już dzisiaj, mimo iż jesteśmy namawiani na dłuższe odsypianie jet lagu. Niemniej jednak czujemy się wyśmienicie. Na drogę otrzymujemy potrzebne mapy, gwizdek i dzwonek na niedźwiedzie (do końca wyprawy nadjeżdżającego Pawła będzie można poznać właśnie po dzwonku radośnie dyndającym na kierownicy) oraz kartę pozwalającą za darmo dzwonić z automatów telefonicznych zarówno tu na miejscu, jak i do Polski.
Jest 27°C. Dobieramy się do pierwszego napotkanego centrum handlowego, nabywamy wiktuały oraz kanadyjską kartę pre-paid do telefonu komórkowego. Dalej przemieszczamy się do centrum Calgary, gdzie szklanych wieżowców jest więcej niż we wszystkich miastach Polski razem wziętych :) Robimy trochę zdjęć. Przy jednym z postojów na zdjęcia zaczepia nas tutejszy rowerzysta, pyta o trasę i straszy, że spotkał w jednym z parków na naszej trasie kilka niedźwiedzi. Mówi też o tym jak ich unikać. Szczególną nowością jest dla nas fakt, że należy się wystrzegać nawet odruchowego wycierania dłoni w ubrania podczas jedzenia, ponieważ misie wszystko wywęszą. Odnajdujemy sklep MEC, gdzie udaje nam się kupić 5 małych butli z gazem Campingaz CV270. Mamy nadzieję, że wystarczy to na całą wyprawę, ale jak się później okaże, kupimy jeszcze dwie duże i też je zużyjemy do dna.



Teraz już staramy się wyjechać z miasta. Jedziemy drogami o dużym natężeniu ruchu. Chwilami są nawet pięciopasmowe. Miasto ciągnie się i ciągnie. Robimy postój przy kinowym multipleksie (bo ma toalety :)). Po ok. 40km od wyruszenia miasto się kończy, zjeżdżamy na bardziej polne drogi i nie musimy jechać aż w takim gąszczu samochodów. Gdzieś tutaj dostrzegamy po raz pierwszy susły kolumbijskie - gryzonie, które będziemy widywać wszędzie wzdłuż trasy wyprawy. Na kolejnym postoju prze markecie Gosia sobie śpi na macie rozłożonej na trawie. Gdy ruszamy dalej, prawie zasypia na rowerze, więc w Okotoks rozglądamy się za miejscem na nocleg.



Zjeżdżamy do domu trochę na odludziu, podbiega do nas dzieciarnia. Mówimy, że jesteśmy "travelers", a rozentuzjazmowana banda biegnie do domu oznajmić ten fakt rodzicom. Jest tylko jeden rodzic, sympatyczna Elaine, która pozwala nam rozbić na wielkim podwórku namioty. Towarzyszą nam tu dwa wielkie rude koty i dwa psy. Przedstawiona nam jest córka Elaine, Morgan. Na kolację dostajemy stos surówek i pizzę ze szpinakiem :) Szczególnie pizza bardzo dobra. Zestaw taki został zaserwowany, żeby nie urazić naszych ewentualnych uczuć wegetariańskich. Że też nie znają Gosi bliżej :)



Niebo rozświetlone jest bardzo ładnym zachodem słońca.

Dystans dnia: 63.54 km
Czas jazdy: 4:04:10
Średnia prędkość: 15.61 km/h
Prędkość maksymalna: 54 km/h

Poprzedni < > Następny


Prawa autorskie zdjęć i tekstu zastrzeżone: Marek Ślusarczyk © 2001-2099