Dzień 3
03.08.2005
Środa
Start: 9:05

Poranek wita nas odrobiną deszczu. Zostajemy zaproszeni do domu na śniadanie. Zjadamy wszystko co tylko się zjawia na stole :) Za dokładkę grzecznie dziękujemy i ruszamy w drogę. Dzień wita nas ładnymi widokami przetykanymi chmurami. Gdzieś czasem miga niebieskie niebo, ale pogoda wciąż jest taka sobie. Zjeżdżamy do Vevey - kurortu nad dużym Jeziorem Genewskim. Po drodze mijamy rozpięte po całym wzgórzu winnice. Po Vevey trochę z Pawłem się przechadzamy pstrykając zdjęcia, a w tym czasie Jakuba zagaduje jakaś pani z dzieckiem, która dawniej również jeździła z sakwami jak my. Przy okazji oferuje nocleg.



Niestety jest dopiero południe, więc jak chcemy gdziekolwiek dojechać, musimy pedałować dalej. Kolejne miasteczko, Montreux, również jest dosyć ładne.
Do Martigny jedziemy mniej-więcej drogą rowerową. Czasem jest to fajna asfaltowa droga tylko dla rowerów, a momentami prowadzi główną ulicą. Po tej typowo rowerowej części wzdłuż rzeki łazi pełno ślimaków. Jest to o tyle niemiłe, że jedziemy jeden za drugim w odstępach 20-50cm, więc nie sposób ominąć czegoś tak małego jak ślimak. To oznacza małą masakrę. Ślimaki tu i ówdzie lądują na sakwach, ramie, a czasem nawet na dłoni...
Przed osiągnięciem miejsca spotkania - Martigny - mniej więcej się rozpogadza. Zakładając, że druga grupa jest gdzieś za nami, robimy długi postój na wale nad rzeką z pięknym widokiem na basztę i góry. Jak się później okazało, Maciek w tym czasie już nas szukał po mieście, a Marek próbował się trochę dalej zebrać do kupy po tym jak przydzwonił w asfalt (jakaś podejrzana sprawa, bo na prostej drodze się przewrócił :)). Gdy w końcu spotykamy się na dworcu kolejowym, priorytetową sprawą jest opatrzenie Marka. Choć poturbowany jest całkiem nieźle (ranne łokcie, kolana, stopy i coś wewnętrznego z nadgarstkiem), uśmiech z twarzy mu nie schodzi, gdy zajmuje się nim Zosia :)



W końcu, przed wieczorem, wyruszamy w drogę kierując się na przełęcz Grand Saint Bernard. Podjeżdżamy nieduży kawałek (po drodze jeszcze muszę wrócić na dworzec, bo nasz ranny zostawił kask :)) i bez problemu znajdujemy nocleg "na gospodarza". Dzieci tutaj nas zaskakują, mówiąc po polsku - chyba mamę mają polską. Przedstawiają nam swoją kolekcję mieczy z patyków. Namioty stoją przy sadzie morelowym.

Dystans: 92.95km
Czas jazdy: 4:59:55
Prędkość średnia: 18.59km/h
Prędkość max: 52 km/h

Poprzedni < > Następny


Prawa autorskie zdjęć i tekstu zastrzeżone: Marek Ślusarczyk © 2001-2099