01 02 03 04 05 06 07 08 09 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44

Dzień 12
05.08.2003
Wtorek
Start: 10:00

Paweł budzi się chory. Jakieś poważniejsze zatrucie pokarmowe - jest osłabiony. Odwlekamy moment wyruszenia, w końcu postanawiamy dojechać do jakiejś większej miejscowości, aby nabyć materiały na śniadanie. Trasa jest w miarę płaska, za to upał z nieba leje się niemożliwy. Droga rowerowa wiedzie wśród sadów jabłkowych. Po naszej prawej stronie wyrasta pasmo górskie, na skalnych zboczach wywieszone są olbrzymie plakaty - w okolicy jest festiwal sztuki czy coś w tym stylu... Zjeżdżamy z drogi rowerowej do miejscowości Haiming. Szukamy, szukamy i w końcu znajdujemy - supermarket SPAR. Szumnie powiedziane. Wiejski sklep z trzema produktami na krzyż i logiem znanej sieci supermarketów. Nic nie kupujemy. Nie wierzę, że w tej wsi można znaleźć coś jeszcze, ale wyczerpany Paweł nie dopuszcza innej możliwości. I ma rację - znajdujemy Billę. Klimatyzowane wnętrze sklepu to wspaniałe remedium na upał. Kupujemy co trzeba i jemy śniadanie w nędznym skrawku cienia. Paweł prawie śpi na betonie i twierdzi, że nigdzie nie pojedzie. Namawiamy go na podjechanie przynajmniej kawałek w jakieś lepsze miejsce do wypoczynku. Podjeżdżamy trochę pod górę i rozkładamy się pod olbrzymim, osadzonym na gigantycznych słupach wiaduktem autostradowym. Kłopoty żołądkowe dopadają i mnie. Wiadukt znajduje się sporo nad poziomem miejscowości Haiming i rzeki Inn, wzdłuż której jechaliśmy. W tej okolicy rzeka jest wystarczająco pokręcona i szybka, aby uprawiać rafting - z góry obserwujemy kolorowe pontony. Po dłuższym odpoczynku decydujemy się ruszyć dalej. Czuję się bardzo słabo, ale ruszamy. Paweł czuje się trochę lepiej. Jedziemy przez suchy las sosnowy cały czas pod górę. W powietrzu wyraźnie czuć nadzwyczajnie suchy aromat iglastej ściółki leśnej. Upał bardzo daje się we znaki - możliwe, że to subiektywne doznanie związane z osłabieniem. Niesamowicie wkurza mnie fakt, że droga rowerowa prowadzi przez jakiś paskudnie zakurzony kamieniołom. Przejeżdżamy jeszcze kawałek i na szczycie jednego z podjazdów w końcu nie wytrzymuję i zarządzam przerwę do odwołania. Rozkładam karimatę i drzemię przez kilka godzin - z przerwami na walkę z chorobą. W ten sposób jakoś przeżywam czas upału. O 17:30 ruszamy dalej. Słońce zaszło za chmury więc jest to możliwe. Paweł sprawia wrażenie cudownie ozdrowiałego. Ze mną nie jest jeszcze zupełnie dobrze, ale pedałując czuję się wyraźnie lepiej niż stojąc. Przez pewien czas jedzie mi się całkiem fajnie, ale w końcu daje się we znaki fakt, iż ostatnio jadłem rano. Nie mam ani siły jechać, ani ochoty jeść. Przynajmniej nie ma już upału. Powoli się ściemnia, a może to chmury. Przejeżdżamy przez Landeck moczeni przez deszcz. Ledwo żyję, a tu jak na złość nie ma ani kawałka miejsca nadającego się na rozbicie namiotu. W końcu za miastem zjeżdżamy nad rzekę. Dostrzegamy interesujące miejsce na namiot, ale jakiś facet obserwuje nas domu na górze po drugiej stronie rzeki. Jedziemy więc w przeciwną stronę i rozbijamy się nad samą rzeką na łące. Panuje tutaj przyjemna, orzeźwiająca atmosfera. Nie szukamy miejsca na gospodarza, żeby nie sprawiać sobie kłopotu w przypadku ewentualnych nocnych sensacji żołądkowych. Kilkadziesiąt metrów od miejsca naszego biwaku stoi znak zakazu ruchu. Jest tak ustawiony, że każdym razem gdy na niego patrzę, mam wrażenie, iż to jakiś człowiek idzie w naszym kierunku. Jak się okazuje, Paweł ma takie samo odczucie. Noc upływa spokojnie. Jeszcze przed moim zaśnięciem rozstępują się chmury i widać piękne gwiazdy.


Dystans: 56.39km (razem 1160.94)
Czas jazdy: 4:50:49
Średnia prędkość: 11.63 km/h
Prędkość max: 46 km/h

poprzedni   następny